Jean Paul Gaultier kilka lat temu postanowił wycofać się z tworzenia ubrań ready-to-wear, tłumacząc to potrzebą skupienia się na linii Haute Couture. Była to decyzja szokująca, od dawna bowiem stawia się pytanie, czy w dzisiejszym świecie szybkiej mody jest jeszcze miejsce na Haute Couture – jej upadek już w latach 60. przewidywał Yves Saint Laurent, a jego przypuszczenia z roku na rok stawały się coraz bardziej realne. Mimo wszystko wygląda na to, że wbrew prognozom Gaultier podjął korzystną dla siebie decyzję.
Ciężko jest określić motyw przewodni wiosennej kolekcji. Projektant wciąż interpretuje swoją ulubioną dekadę, której ikonami stały się Madonna i Grace Jones. Są więc obowiązkowo przerysowane, spiczaste ramiona, dwurzędowe garnitury, baskinki i wariacja na temat smokingu. Są nawiązania do kultowego stanika Madonny, są marynarskie paski i złote guziki. To tyle, jeśli chodzi o klasykę. Po drugiej stronie znajduje się orientalne szaleństwo – architektoniczne konstrukcje raz imitujące harfę, innym razem będące reminescencją krynoliny, lub układające się w harmonijne falbany. W kolekcji widoczne są także wpływy japońskie – misterne gęsto marszczone plisy tworzą piękne, futurystyczne formy.
W kolekcji nie brakuje mocnych kolorystycznych akcentów: oprócz sukienek w odcieniach kobaltu, czerwieni i zieleni, projektant śmiało sięga po kolory ziemi – oliwki, brązy i złoto, lub miesza mocne barwy w jednym stroju, tworząc kaskady tęczowych falban.
W pokazie szła muza projektanta, Dita von Teese, prezentując na sobie sukienkę z efektownie skonstruowanymi na kształt skrzydeł ramionami. Choć dla niektórych taka moda jest zbyt awangardowa i być może nadaje się bardziej na kostium sceniczny niż czerwony dywan, Jean-Paul Gaultier wciąż ma liczne grono wiernych klientek, które bezgranicznie ufają jego wizji i dają się ponieść szalonej wyobraźni.